Pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem w Polsce zdiagnozowano 4 marca 2020 r. u pacjenta w Zielonej Górze. "Pacjentem zero" był 66-letni mężczyzna, który zaraził się w Niemczech najprawdopodobniej podczas karnawału. COVID-19 przywiózł do Polski autokarem, którym podróżowało 46 osób. Wówczas o koronawirusie nie było wiadomo w zasadzie nic. O tym, jakim wyzwaniem dla służby zdrowia był ostatni rok rozmawialiśmy z Małgorzatą Adamowicz, rzeczniczką prasową Szpitala Miejskiego im. św. Jana Pawła II w Elblągu.
Rok temu o koronawirusem nie było wiadomo nic. Jak wyglądały początki radzenia sobie z COVID-em?
Pierwsze informacje o chorobie wzbudziły duży niepokój we wszystkich, również w pracownikach służby zdrowia. To była nieznana choroba i bardzo zaraźliwa. Nie było żadnej procedury, jak z nią postępować i wszystko działo się na bieżąco. Wszystkie rozporządzenia Ministra Zdrowia i pana dyrektora naszego szpitala były ustalane w trakcie przystosowywania się do panującej sytuacji. Personel, który był na pierwszej linii frontu, był przerażony faktem, że może się zakazić. Słyszeliśmy, co działo się we Francji, we Włoszech. Jednak medycy w pierwszej kolejności myślą o tym, żeby pomóc pacjentom.
Szpital Miejski w Elblągu został szybko przekształcony w szpital jednoimienny.
Tak. Na początku oddział chorób płuc, a z czasem i inne oddziały zostawały przekształcane na oddziały dla covidowców. Prawie cały szpital, z wyłączeniem kilku oddziałów, pracuje obecnie z pacjentami zakażonymi koronawirusem. Należy pamiętać, że strach ma wielkie oczy, a niewiedza jeszcze większe. Dopóki niewiele wiedzieliśmy to obawy oczywiście były bardzo duże. Dziś są mniejsze, bo wiemy już jak się chronić przed zakażeniem. Dodatkowo teraz mamy jeszcze jedno narzędzie do obrony - szczepionki.
Rozumiem, że rekomenduje Pani szczepienia.
Oczywiście. Wszystkie szczepionki, które są zatwierdzone przez upoważnione do tego instytucje europejskie, nas chronią. Niektórzy mówią, że jedna szczepionka jest lepsza, inna gorsza. Każda z tych szczepionek chroni nas przed koronawirusem. Możemy albo w ogóle nie zachorować, albo przejść chorobę w łagodnej postaci. Należy pamiętać o tym, jak wiele osób umarło do tej pory z powodu koronawirusa i że nadal ludzie umierają.
A przez ten rok zetknęła się Pani z niejedną taką sytuacją.
Było wiele takich sytuacji, w których umierały młode osoby. Z powodu koronawirusa umierają także ludzie, którzy mają 20, 30 lat. Należy też pamiętać, że granica wieku nam się przesunęła. Osoby 60-letnie to nadal ludzie aktywni, a nie wielka starość. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że z powodu koronawirusa zmarł Jerzy Limon - dyrektor Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Miał 70 lat.
To są sytuacje, które zapadają w pamięć.
Zdecydowanie. Najgorsze są sytuacje, w których pacjenci nie mogą się pożegnać z najbliższymi. Kiedy umierają w samotności. Można powiedzieć, że każdy żyje i umie sam, ale w tym przypadku ta samotność jest inna. Pacjent nie może nikogo trzymać za rękę, nie może spojrzeć na bliskich nawet przez szybę. To są bardzo smutne sytuacje.
Personel szpitala w ciągu ostatniego roku nie tylko wiele widział, ale także był zmuszony odnaleźć się w nowych warunkach pracy. Duża zmiana nastała m.in. w ubiorze.
Powstały procedury, które trzeba było najpierw wypracować, a które teraz już funkcjonują nie tylko w naszym szpitalu, ale wszędzie, gdzie leczy się pacjentów z COVID-em. Personel musi nosić kombinezon z przynajmniej dwóch warstw nieprzepuszczalnych materiałów. Poza tym maski, osłony na twarz, rękawiczki, odpowiednio wysokie buty to już standard. Teraz wiemy już, że pielęgniarki na oddziale z pacjentami mogą przebywać trzy godziny. Potem muszą mieć przerwę i opuścić oddział. Wszystko jest prowadzone w ścisłym rygorze.
Udało się uniknąć zakażeń wśród personelu?
Na szczęście w naszym szpitalu na początku mieliśmy jedynie kilka przypadków zachorowań, ale nie było żadnych bardzo ciężkich zachorowań wśród personelu.
Na początku pandemii lekarzy i pielęgniarki określano mianem bohaterów. Później jednak podziw przerodził się w coś innego.
Niestety nasz personel medyczny również tego doświadczył. Byli tacy, co klaskali, ale byli też tacy, którzy nie chcieli widzieć pani pielęgniarki czy lekarza w swojej klatce, w której mieszkają, czy w sklepie, w którym robią zakupy. Otrzymywaliśmy takie telefony. Myślę, że takie zachowanie wynikało z niewiedzy i strachu. Teraz to się już uspokoiło.
Udało się wypracować pewne zasady, według których pracuje elbląski szpital. Jakie zasady postępowania z pacjentami uległy znacznej zmianie?
Pacjenci, którzy są przyjmowani, np. na okulistykę czy ortopedię, muszą mieć wykonane badania z krwi, które na miejscu podają, czy pacjent jest zakażony koronawirusem. Wszyscy pacjenci, którzy mają koronawirusa są specjalnie traktowani. Wszystkie pomieszczenia, w których przebywali są dezynfekowane. Łącznie z windą, którą jadą, czy wózkiem, na którym byli przewożeni.
Województwo warmińsko-mazurskie przez długi czas było "zieloną wyspą". Zakażeń mieliśmy niewiele. Po roku nasza sytuacja uległa diametralnej zmianie. Jesteśmy jedynym województwem z dodatkowymi obostrzeniami. Jak ocenia Pani sytuację w samym Elblągu w porównaniu z innymi miastami w województwie?
Myślę, że decyzje Ministerstwa Zdrowia są przemyślane. W naszym województwie liczba zakażeń do liczby mieszkańców rzeczywiście wyszła nie za dobrze stąd tak nas potraktowano. Każdy inaczej będzie odbierał lockdown. Dla jednym będzie to dodatkowe zabezpieczenie i szansa na zmniejszenie liczby zakażeń, ale dla innych jest to bardzo zła sytuacja, bo zamknietych zostało wiele firm. My też najchętniej chcielibyśmy zdjąć maseczki i wrócić do normalności, dlatego najważniejsze jest, aby przestrzegać zaleceń. Inaczej nie zniosą lockdownu.
Jak obecnie wygląda sytuacja w elbląskim szpitalu?
Zdecydowanie jest trudna. W porównaniu z poprzednim tygodniem mamy zwyżkę 100 proc. pacjentów. Mamy ponad 140 osób na oddziałach. Należy pamiętać, że samo wolne łóżko to nie wszystko. Potrzebny jest jeszcze personel, respiratory i tlen. Na razie nie ma i nie było takie sytuacji, żebyśmy któregoś pacjenta musieli odesłać. Póki co wszyscy pacjenci, którzy mieli zostać przyjęci byli przyjmowani.
W ciągu ostatniego roku były momenty, gdy był problem z personelem. Jak ta sytuacja wygląda teraz?
Problemy były, ale na chwilę obecną personel jest.
Musieliście zwiększyć zatrudnienie?
Mieliśmy lekarzy na kontrakcjach z innych szpitali, ale udaje nam się pracować z personelem, który mamy. Część naszych lekarzy zostało skierowancyh z innych oddziałów na oddziały covidowe.
Ostatnie 12 miesięcy przyniósło dużo złych i niepokojących wieści, ale warto też przypomnieć o niesamowitej empatii, jaką wykazała się duża część elblążan, która m.in. organizowała zbiórki lub szyła maseczki dla szpitala.
Zdecydowanie. Wszystkie te osoby zasługują na wielkie podziękowania. Pracownicy szpitala bardzo doceniają każdy, nawet najmniejszy gest. Pomagały nam firmy, przedsiębiorcy, osoby prywatne, grupy, stowarzyszenia. Nie chciałabym wymieniać ich z nazwy, bo nie chciałabym nikogo pominąć. Staraliśmy się wszystkim podziękować. To były darowizny począwszy od maseczek, sprzętu, zabezpieczenia w żywność, napoje, poprzez środki finansowe. To dla nas dużo znaczyło. Wiedzieliśmy, że mamy wsparcie. To zdecydowanie pomagało nam w pracy. Korzystając z okazji jeszcze raz chciałabym w imieniu wszystkich pracowników szpitala, podziękować wszystkim tym osobom.
Jaka przyszłość, w Pani odczuciu, nas czeka?
Z natury jestem optymistką. Nie mam pewności, ale chciałabym wierzyć, że to idzie w dobrym kierunku. Mówi się o trzeciej fali, ale wierzę w to, że jeszcze będzie normalnie. Nie wiem czy potrwa to pół roku czy rok, ale miejmy nadzieję, że jak najkrócej.
Dziękuję za rozmowę.
Z Małgorzatą Adamowicz rozmawiała
Kamila Jabłonowska